sobota, 23 maja 2015

Rozdział 8 - Three times a charm



"W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze".
~Carlos Ruiz Zafon 

              Nigdy nie spodziewałabym się, że wyląduję w restauracji, w której wszystko się zaczęło. W miejscu, gdzie pierwszy raz spotkałam się na randce z samym Louisem Tomlinsonem. W miejscu, gdzie uświadomiłam sobie, że go pokochałam. W miejscu, gdzie zaczęliśmy być razem.
              Mała, przytulna restauracja Gregora znajduje się w samym środku centrum miasta. Miejsce zna to niewiele osób, gdyż leży pomiędzy dwoma wielkimi wieżowcami przy ruchomej drodze, jednak dzięki dźwiękoszczelnym szybom panuje tu nieskazitelna cisza.

              Dokładnie piętnaście minut temu Louis przyjechał po mnie do firmy i od tamtej pory nie spuszczał ze mnie wzroku. Podczas jazdy samochodem również nie dawał mi odpocząć od tego i robił to, kiedy tylko mógł, czyli praktycznie cały czas, gdyż dzisiaj, jak na złość, drogi były niemalże puste, co w Londynie jest dosyć niespotykane. Także jak przystało na dżentelmena pomógł mi wysiąść z samochodu i usiąść na krześle, co nie byłoby takie złe, gdyby nie był spięty. Nie mogę powiedzieć, że jestem oazą spokoju, gdyż za każdym razem, kiedy przypomnę sobie, gdzie jestem to mam ochotę uciec z tego miejsca i nigdy już więcej nie wracać.
       - Jak miną ci dzień? - słyszę łagodny głos Louisa, który obraca w dłoniach szklankę wody, którą zamówił chwilę wcześniej. Widzę, że najchętniej przeszedłby do sedna rozmowy, jednak zapewne skończyłaby się kłótnią i moim wyjściem z restauracji.
       - W porządku. Niewiele się działo - odpowiadam spokojnie, zerkając ukradkiem na zegar za Louisem. Minęło dopiero osiem minut od naszego przybycia. Wzdycham cicho. - A tobie?
       - Dobrze, ale Mick strasznie nas ciśnie z terminem - wzdycha. Louis pracuje jako mechanik w jednym z największych warsztatów w Londynie, więc to nic dziwnego, że jego szef  pospiesza pracowników z terminem oddawania samochodów. - Ale Mick jak to Mick. Pokrzyczy, pokrzyczy, a i tak dostanie auto zrobione przed terminem i napiwek zadowolonego klienta - uśmiecham się lekko na jego słowa, ponieważ to prawda. Sama raz byłam świadkiem całego przedstawienia, kiedy musiałam przyjechać do niego z zepsutym samochodem taty. Mick skrzyczał ich, że nie potrafią się ruszyć i będę musiała czekać cały tydzień, a Louis na złość mu, zostawił samochody, które były w pierwszej kolejności i pomógł mi.
        - Czyli to, co zawsze - śmiejemy się. Pierwszy raz czuje się dobrze w jego towarzystwie. Szkoda tylko, że na krótki moment. Kiedy tylko podnoszę wzrok, widzę w jego oczach, że chcę zacząć temat, dlatego kiwam lekko głową, gdyż chcę mieć to za sobą. - Louis...
       - Mia - przerywa mi spokojnie. - Nie wiem jeszcze jak to zrobię, ale udowodnię ci to, że nie zabawiałem się z Kate. Przez te dwa lata nie zbliżyłem się do żadnej dziewczyny. Nie wiem, dlaczego, ale jestem pewny, że tamtego wieczoru widziałaś kogoś innego...
       - Widziałam twoje tatuaże na rękach. Były identyczne w tych samych miejscach.
       - Nawet te najmniejsze? - pyta, a ja zagryzam dolną wargę. Widziałam jego tatuaże, dokładnie w tych samych miejscach, jednak czy wszystkie? Może ma rację i zobaczyłam kogoś innego? - Każdy mógł wtedy być z Kate w tym pokoju.
       - Krzyczała twoje imię.
       - Nie tylko ja mam tak na imię - teraz wszystko zaczęło mi się plątać. Wszystkie te moje oskarżenia w stronę Louisa mogły być zbyt pochopne i dopiero to dostrzegam. - Nie proszę cię od razu, żebyś do mnie wróciła, ponieważ zrozumiałem, że potrzebujesz czasu, aby wszystko jeszcze raz przemyśleć. Chcę ci udowodnić, że jestem czysty, żebyś nie miała wątpliwości i dopiero wtedy zadecydujesz, co będzie dalej, w porządku? - kiwam twierdząco głową, zgadzając się. Mimo że mam teraz wątpliwości do wszystkiego, uważam, że powinnam dać Louisowi szansę na oczyszczenie się.
       - Możemy na razie spróbować od początku - uśmiecham się, widząc szczęście Louisa.
       - Chętnie.
              Nigdy nie spodziewałabym się, że spotkanie z Louisem może być tak bezbolesne i w miarę konkretne, dzięki czemu wypowiedzieliśmy się na temat przyczyny spotkania, by później móc zacząć rozmawiać jak znajomi. Skłamałabym nazywając Louisa przyjacielem. Mimo tego, że znamy się tyle czasu, byliśmy razem i to chyba w miarę szczęśliwi, nie wierzę mu tak jak wierzyłam przed tym wszystkim. Myślę, że od doskonale to wie i na razie nie będzie wymagał ode mnie od razu przyjaźni.


            Do domu docieram dopiero koło dwudziestej pierwszej, ponieważ rozmawiając z Louisem o tym, co działo się u nas przez ostatnie dwa lata - oczywiście każde z nas pomijało jakieś głębsze rozwinięcia o Kate - czy tamtego wieczoru. Muszę przyznać, że rozmowa była przyjazna i spokojna, a my mogliśmy nacieszyć się spotkaniem. Pamiętam jak Louis poprosił mnie o to spotkanie i powiedział, że po nim zadecyduję, czy chcę, aby został. Myślę, że pamiętał o tym, ponieważ kiedy powiedziałam, że nie chcę, aby mnie zostawił, on uśmiechnął się i powiedział, że nigdy tego nie zrobi.
              Słyszę dzwoniące urządzenie, które znajduje się u mnie w torebce, dlatego szybko wyciągam je i przykładam do ucha.
       - Mia! - słyszę zadowolony głos Danielle, która prawdopodobnie robi coś w kuchni, ponieważ mogę usłyszeć przenoszone garnki. - Musisz koniecznie do mnie wpaść! Właśnie udało mi się po raz pierwszy zrobić idealne ciasto z truskawkami! - dziewczyna od zawsze miała problem upieczeniem tego jedynego ciasta, które jest robione według sekretnego przepisu, który wymyśliła jej babcia. Moim zdaniem dodała do niego po prostu trochę więcej mleka.
       - Ale że teraz? - pytam, słysząc jej westchnięcie.
       - Tak - odpowiada jakby to była oczywistość. - Zaraz skończę je ozdabiać i pójdę po jakiegoś szampana. Trzeba to uczcić! - po chwili cisza rozbrzmiewa w słuchawce, a ja zrezygnowana odkładam telefon i kieruję się prosto do łazienki, aby wziąć szybki prysznic i przygotować się do wyjścia.
              Danielle nie żartowała z tym, że udało jej się idealnie zrobić truskawkowe ciasto, ponieważ wchodząc do mieszkania czułam unoszący się zapach wypieku, a kiedy przeszłam kuchni, zamarłam. Stało tam idealnie przyozdobione ciasto, na którego widok każdy, nawet anorektyk zrobiłby się głodny.
       - I jak? - uśmiecha się szeroko, oglądając dookoła wypiek i co chwilę zerkając na moją minę.
       - Masz zamiar to ukroić? - pytam. - Nie radzę. Arcydzieła przyjmują do galerii sztuk, ale nienaruszone.
       - Daj spokój! - śmieje się, machając ręką. - Za jakiś czas wyjdzie jeszcze lepsze, a teraz do jedzenia! Wzięłam najlepszego szampana jakiego tylko znalazłam w barku Liama - obie wybuchamy śmiechem, gdyż obie wiemy jak Li zabrania korzystania ze swojego własnego, prywatnego barku, który znajduje się głęboko w jego garderobie. Zbiera tam największe okazy, które nie dość, że drogie to jedne z najrzadszych i najlepszych na świecie. - Opowiadaj, co u ciebie.
       - W sumie to nic takiego nie działo się od naszego spotkania. Podczas napadu na firmę wszyscy mnie zobaczyli, pokłóciłam się z Louisem, a dzisiaj się z nim spotkałam - widzę jej wyczekujący wzrok na dalszą część, dlatego kontynuuję. - Doszliśmy wspólnie do wniosku, że zaczniemy od nowa.
       - W takim razie możemy napić się za wolne kobiety! - uśmiecha się szeroko, a ja ściągam brwi w zastanowieniu.
       - Nie jesteś już z Liamem? - chichocze pod nosem, kręcąc głową.
       - Do północy jestem wolna - wybucham śmiechem, chwytając od niej kieliszek pełen szampana.- Później musimy mu się tłumaczyć, co pijemy.


Perspektywa Zayna

                 Za każdym razem, odkąd wyjechała Mia, wchodząc do budynku widziałem twarz wściekłego, smutnego albo wyżywającego się na wszystkich i wszystkim Louisa. Za każdym razem zapewne pragnął przyłożyć mi tak, żebym zapamiętał kto tu rządzi. Niedoczekanie. Za każdym razem słyszałem standardowy tekst brzmiący: "Nawet do mnie nie podchodź, gnoju", na co zazwyczaj prychałem, wywracałem oczami i szedłem do swojego pokoju, bądź salonu. Najbardziej zdziwiło mnie to, że nawet po powrocie Mii nie zmieniło się nic. Nasza rutyna była rutyną i nie zapowiadało się na nic, co mogłoby to zmienić. Do czasu.
              Po ostatnim spotkaniu z Mią zajeżdżam do pobliskiego pubu, aby porozmawiać z Henrym na temat najnowszych wiadomości o najbardziej poszukiwanym przedmiocie na świecie, który zawiera kody wstępu do wszystkich baz wojskowych oraz pożądanych przez największych zbirów broni, przez którą może rozpętać się prawdziwa wojna między drugim światem. Ucierpi wtedy nie tylko nasz świat, ale i świat Mii.
              Budynek znajduje się na obrzeżach miasta, prawie w samym środku lasu, dlatego wie o nim nie wiele osób; bardzo wpływowych osób, które mają naprawdę spore znajomości. Niektórzy z przebywających tam mogliby spokojnie i bez żadnych szkód wysadzić pół Europy dalej żyjąc jak gdyby nigdy nic. Czarne, drewniane drzwi prowadzą do średniej wielkości pomieszczenia w czerwonych odcieniach. Po lewej stronie znajduje się lada, za którą stoi Mike - dwudziestosiedmioletni mężczyzna, który jest prawą ręką Henry'ego. Jest lepszym szpiegiem niż Agent 007, o czym sam nie raz się przekonałem. Po drugiej stronie są stoliki oraz wyżej położone loże, gdzie odbywają się rozmowy biznesowe, które czasami kończą się pochowaniem w lesie kilku osób.
              Mike kiwa do mnie głową, witając się. Robię to samo i po chwili podchodzę do mężczyzny, siadając na krześle barowym. Dalej jest tak samo niewygodne.
       - Witaj Zayn, co podać? - pyta się uprzejmie, czyszcząc szmatką kieliszki.
       - Nic - odpowiadam. - Gdzie znajdę szefa? - śmieje się pod nosem, po czym wskazuje mi jego gabinet. Od razu kieruję się w jego stronę, chcąc jak najszybciej mieć tę rozmowę za sobą. Podchodzę do drzwi, po czym pukam. Słyszę krótkie "proszę" i wchodzę do pomieszczenia, które nie zmieniło się w ogóle. Małe pomieszczenie, dwa okna, biurko z krzesłem i dwa fotele. To było całe wyposażenie mężczyzny, które go zadowalało.
       - Ah, witaj Zayn! - uśmiecha się szeroko, wstając. Podaje mi rękę, którą ściskam, po czym oboje siadamy. - Co cię do mnie sprowadza?
       - Najbardziej pożądany przedmiot na świecie - parska śmiechem, mówiąc, że mógł się domyślić. - Jak to wygląda?
       - Przedmiot z dostępem do baz wojskowych? Tandetnie - marszczę brwi, czekając na kontynuację. - Mały niebieski słonik z kodem na spodzie - od razu przypominam sobie figurkę, którą rzekomo Emily podarowała Mii na szczęście. - Moim zdaniem beznadziejny pomysł, jednak cóż. Stało się coś?
       - Nie. Pytam się z czystej ciekawości - kłamię.
       - Nawet jeśli chciałbyś go dostać w swoje ręce to wątpię, że to się stanie. - patrzę na niego pytającym wzrokiem. Dziwi się. - Ludzie Allana już prawdopodobnie go mają.
              Ja pierdolę.


***

Przepraszam! Przepraszam! Jeszcze raz przepraszam za taką zwłokę z dodaniem, jednak najpierw napisałam, później mi się usunął, potem nie chciało mi się pisać, a na koniec nie miałam, kiedy przesłać Jessice. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i do zobaczenia!

5 komentarzy:

  1. Noo oczywiście, że się podoba i czekam na rozwój wydarzeń. Mam nadzieję, że Mia nie będzie miała problemów przez ten breloczek :/
    Do następnego Skarbie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Super. Super. Super. Nooo... Akcja się zagęszcza :3 Fajnie,że Mia pogodziła się z Louisem... ale i tak wolę, Zayna :)
    Truszkę błędów było... Głównie powtórzenia...
    Ale i tak kocham tę historię ^^
    Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej . Ciekawy rozdział. Zapraszam do mnie na http://love-and-one-direction.blogspot.com/ z góry dzięki !!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy rozdział.Podoba mi się i czekam na dalszy rozwój wydarzeń (nie zawsze mogę skomentować ale przeczytam)
    zapraszam:http://noweprzygodykomisarzaalexa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń