niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 7 - Help for the murderer


" Nie warto martwić się, nie warto żałować, nie warto rozpaczać, jedyne co warto, to wyciągać wnioski "
~Michał Komasara

             Po północy czuję, że nareszcie mogę spokojnie odetchnąć od rodzinnego spotkania, na którym dowiedzieliśmy się, że ciocia Elizabeth jest po raz kolejny w ciąży i tym razem są to trojaczki. Podczas całej drogi do domu zastanawiałam się, jakie jest prawdopodobieństwo, że następnym razem będą to czworaczki. Nie zdziwiłabym się, gdyby tak było, gdyż ciocia z wujkiem obracają się w dosyć szerokim gronie przyjaciół, posiadających wielu małych podopiecznych. 

               Zdejmując szpilki, kieruję się w stronę swojego pokoju, przy okazji życząc rodzicom dobrej nocy. Słysząc ich odpowiedź, wchodzę do pomieszczenia. Buty, jak zwykle zresztą, rzucam przed łóżko. Słyszę ich uderzenie o podłogę. Po chwili sama opadam na zmęczona na posłanie, przecierając rękoma oczy. Wypuszczam powoli powietrze przez usta, przypominając sobie o breloczku w kształcie samochodu dla Zayna i o tym, aby spytać się Jamesa jak było z Marge. Doskonale wiem, że kobieta nic mi nie powie, a mężczyzna rozgada się nawet o najmniejszym szczególe. Sądząc po tym, co dzisiaj widziałam, myślę że mało brakuje, aby byli razem.

               Dochodzę do wniosku, że powinnam się przebrać i pójść spać, dlatego podnoszę się do pozycji siedzącej. Przecieram ponownie zmęczone oczy, które co chwilę się zamykają. Nie chcąc dłużej męczyć się, wstaję z łóżka, próbując rozpiąć sukienkę. Jak na złość jej zamek nie chce się ruszyć. Wściekła staram się choć trochę go poruszyć, jednak na marne. Jęczę cicho z bezradności, miarowo oddychając. Rozważam opcję snu w ubraniu, chyba że jakimś cudem ją zdejmę. Po chwili znowu chcę zabrać się do próby, kiedy słyszę dźwięk zamka. Czuję obecność nieznajomego tuż za moi plecami i jego oddech przy moim lewym uchu. Przełykam ślinę, powoli się odwracając. W ciemnościach dostrzegam sylwetkę mężczyzny, a mój mózg od razu analizuje kto znajduje się w moim pokoju.

        - Co tu robisz? - szepczę.

       - Przyszedłem porozmawiać - odpowiada, chrząkając. - Myślałem, że wrócisz wcześniej - dodaje. Wyczuwam wyrzuty, skierowane w moją stronę. Ignoruję je, wiedząc że mogłam się tego spodziewać. 

       - Nie mamy o czym rozmawiać. Kiedy ty to wreszcie pojmiesz? - wzdycham, biorąc głębszy wdech.  Nie podoba mi się to, że Tomlinson przyszedł do mnie do domu, a raczej włamał się, biorąc pod uwagę to, że nikogo z domowników nie było. Mam też coraz większe wątpliwości, co do mojego powrotu. Sądzę, że powinnam była zostać w Nowym Orleanie razem z Emily i zacząć tam od nowa, jednak kto by się spodziewał, że ktoś za mną w ogóle tęsknił?

       - Jedna rozmowa więcej nie zaszkodzi - odpowiada, a ja kręcę przecząco głową. - Nie zdradziłem cię wtedy z Kate. Może i byłem spity, ale nigdy bym tego nie zrobił. Przecież to dziwka! - podnosi głos, a ja uderzam go w ramię, aby się uciszył.

       - Przede mną przetoczyło ci się przez łóżko kilka pań lekkich obyczajów - wzdycham. - Louis, może po prostu nie byliśmy i nie jesteśmy sobie przeznaczeni. To koniec. Każde z nas powinno iść w swoją stronę. Zawsze możemy spróbować zostać przyjaciółmi.

       - Przyjaciółmi? - prycha lekceważąco, na co wywracam oczami. - Przyjaciółmi? Myślałem, że chociaż stać cię na coś lepszego. Z tego, co wiem, to związek powinien opierać się przede wszystkim na zaufaniu i wierze. A ty mi po prostu nie ufałaś i nie wierzyłaś. 

       - To teraz ja jestem tą niedobrą i złą? Wiesz, co Louis, pieprz się. Nie mam zamiaru teraz z tobą rozmawiać. To, że nie potrafisz przyznać się do błędu, to nie moja wina. Dorośnij wreszcie - warczę, uderzając go palcem wskazującym w klatkę piersiową. Słyszę jak miarowo oddycha, przecierając oczy. Siadam na łóżku, chowając twarz w dłoniach, aby ochłonąć. Wiem, że nie chcę, aby moje życie dalej tak wyglądało. Louis, Louis, Louis. To od niego miałam się uwolnić, a  mam wrażenie, że jest na odwrót.

       - Porozmawiajmy jutro na spokojnie - odzywa się po dłuższej chwili. - Jeśli... Jeśli będziesz chciała to postaram się zniknąć z twojego życia. Proszę tylko o jedną rozmowę, na spokojnie - to jednej z najrzadszych momentów, kiedy sam Louis Tomlinson kogoś o coś prosi. - Mia...

       - Dobrze - mówię natychmiast. - Jedna rozmowa i wtedy... I wtedy zobaczymy, co będzie dalej - kiwam głową, a kiedy ją podnoszę nie widzę już Louisa tylko panujące w pokoju ciemności. Marszczę zdezorientowana brwi, po chwili rezygnując z prób domyślenia się jak to zrobił.

               Powoli wstaję z łóżka, zdejmując z siebie sukienkę. Odkładam ją na krzesło, po czym przebieram się w swoją piżamę i kieruję w stronę posłania. Od momentu zniknięcia Louisa czuję dziwną pustkę, której szczerze powiedziawszy nie czułam już dłuższy czas i jest to znienawidzone przeze mnie uczucie. Nie wiem, dlaczego, ale tak jest. Zastanawiam się też nad jutrzejszym spotkaniem, po którym będę musiała zadecydować, czy chcę, aby Louis zniknął z mojego życia. Po tym, co zrobił każda normalna osoba od razu by to zrobiła, jednak u mnie zaczynają się pojawiać wątpliwości. Może on faktycznie mnie nie zdradził? Przecież nie jest jedynym, który ma tatuaże i na imię Louis. 

              Wzdycham, po czym po ustawieniu budzika staram się zasnąć.
             

               Słyszę dzwonek do drzwi, który wybudza mnie ze snu, który po raz pierwszy od dłuższego czasu był spokojny i nie było w nim Louisa. Śniło mi się, że każda moja decyzja była podejmowana właściwie, a moje życie było jak u jednej z księżniczek Disneya. 

              To tylko sen.

              Słyszę ponowny dźwięk dzwonka, mocne walenie do drzwi i głośne krzyki, wołające moje imię. Marszczę brwi, zdezorientowana, po czym zrzucam nogi z łóżka i wkładam je w grube skarpety. Wstaję, słysząc głos wściekłego Zayna, który grozi, że wyważy drzwi, jeśli mu nie otworzę. Prycham pod nosem, chociaż wiem, że byłby do tego zdolny. Zastanawiam się, co robi u mnie tak wcześnie i czego właściwie chce, dlatego zbiegam szybko po schodach, po chwili otwierając wejście. Dostrzegam czarnowłosego, który z ulgą uśmiecha się na mój widok. Mrużę oczy, gdyż światło słoneczne zdecydowanie mnie razi.

              - Czego ode mnie chcesz o tak wczesnej porze? - ziewam, zakrywając dłonią usta. 

               - Zdajesz sobie sprawę, że jest już po dziesiątej? - odpowiada pytaniem na pytanie. Chcę mu powiedzieć, że tak się nie robi, kiedy orientuję się, co właśnie powiedział. Moje oczy otwierają się szeroko, a ja przerażona biegnę z powrotem na piętro, prosto do łazienki, klnąc. Mogłam się domyślić, że mój sen był za piękny, aby był prawdziwy. Biorę szybki prysznic, po czym przebieram się we wcześniej porwane rzeczy. Wkładam na siebie bieliznę, beżową bluzkę z długim rękawem i ciemne spodnie. Macham głową na boki oraz z góry do dołu, mając na dzieję, że jakoś się ułożą, przy okazji myjąc zęby i malując rzęsy tuszem. Mogę stwierdzić, że wyglądam znośnie.

               Wychodzę z pomieszczenia, szybko wyciągając torbę, do której wsadzam wszystkie teczki z papierami, portfel i telefon. Widzę kątem oka, że Mulat mnie obserwuję, jednak ignoruję to.
       - Breloczek leży na komodzie - mówię.

       - Mia... skąd to masz? - odwracam się, dostrzegając w jego dłoniach niebieskiego słonika. Mimo, że wiem, iż powinnam powiedzieć mu prawdę, nie robię tego.

       - Znalazłam gdzieś w swoich rzeczach. Emily kupiła mi to na szczęście - odpowiadam bez zająknięcia, obserwując uważną twarz Malika. - Stało się coś?

       - Wygląda po prostu znajomo - wzrusza ramionami, odkładając go na miejsce.  Chwyt breloczek, za który mi dziękuje. - Gotowa? - kiwam twierdząco głową, po czym biorę torbę i wychodzę z pomieszczenia. Zayn przepuszcza mnie kulturalnie w drzwiach;  uśmiecha, się lekko w podziękowaniu. Zastanawiam się, co powiem Johnowi, jeśli zobaczy, że mnie nie ma. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, ponieważ nie mam najmniejszej ochoty mu się spowiadać.

              Czuję na sobie wzrok chłopaka, dlatego odwracam się w jego stronę, patrząc na niego pytająco.

        - Wyglądasz pięknie - rumieńce wypływają na moją twarz, dlatego śmieje się pod nosem i odwracam w stronę chłopaka.  Przytulam się do niego, ciesząc się, że mam go przy sobie.



              Podczas przerwy obiadowej siedzę przy jednym ze stolików obok Marge i Jamesa, obserwując ich. Widzę, że świetnie się ze sobą dogadują, a przyjaciółka co chwilę robi się czerwona, próbując zakryć do włosami. Uśmiecham się na ten widok, przypominając sobie o tym jak kiedyś wyglądałam tak samo, tylko że z Louisem.

              - Louis przestań, bo wyglądam jak burak! – chichoczę, zasłaniając twarz swoimi chudymi dłońmi, które na moje szczęście zakrywają ją całą. Nienawidzę tego, że Louis potrafi prawić takie komplementy, że nie tylko nie potrafię powstrzymać się ze śmiechem, ale i nie potrafię przestać robić się czerwona. Wyglądam wtedy jak dojrzały burak.
       - Ale co ja mogę skoro mam tak piękną dziewczynę, że mogę prawić jej tylko komplementy? – śmieje się, a ja chowam twarz pod jego kurtką, na co on wybucha śmiechem, otaczając mnie swoimi ramionami i kładąc brodę na mojej głowie. – Oj no już nie wstydź się tak – szepcze, po czym składa delikatny pocałunek na czubku mojej głowy, cicho chichocząc.
       - Ale kiedy wyglądam jak burak – marudzę.
       - Tak, wyglądasz jak burak. Mój, piękny czerwony burak – teraz muszę być naprawdę czerwona, kiedy słyszę śmiech zbliżających się przyjaciół, którzy zapewne to słyszeli o czym świadczy to, że teraz mówią na mnie „Burak Tomlinsona”.

               - To na jaką komedię idziemy? - Marge szturcha mnie łokciem, a ja wracam myślami z powrotem na Ziemię. Podnoszę wzrok znad makaronu i patrzę na obserwujących mnie osobników. Odchrząkuję. 

- Sądzę, że ta nowa z Cameron Diaz będzie fajna - odpowiadam, chwytając kubek z wodą, który od razu przykładam do ust i powoli wypijam jego zawartość, aby ponownie mnie nie zapytali. Wiem, że zapewne jestem dla mnie piątym kołem u wozu, ale oni mi tego nigdy nie powiedzą. 

- Idziesz z nami zaraz do parku? Będzie tam jakiś koncert, a my mamy jeszcze tylko pół godziny - proponuje James, jednak odmawiam. Nie dlatego, że nie chcę im przeszkadzać. Muszę dokończyć swoją pracę przed siedemnastą, gdyż później przyjeżdża po mnie Louis. Widzę w oczach przyjaciółki, że chciałaby, abym z nią poszła, ale wiem także, że bardzo się cieszy, iż będzie mogła spędzić chwilę sam na sam z Jamesem. Chwilę później żegnam się z przyjaciółmi i idę w stronę budynku, sprawdzając godzinę w telefonie. Jest równo czternasta trzydzieści. Dociera do mnie, że za dwie i pół godziny będę musiała podjąć decyzję, której mimo wszystko nigdy w życiu nie chciałabym nawet brać pod uwagę. 

              Wchodzę do budynku, zastając tam tłumy ludzi stojących w kolejce, siedzących w fotelach, bądź kanapach ze zniecierpliwieniem wymalowanym na twarzach, pokazując to nerwowymi ruchami rąk. Wzdycham, kiedy jakaś kobieta uderza we mnie ramieniem, nawet na mnie nie patrząc.  

              Dzień jak co dzień.  

              Widzę tłumy w windzie, jednak mimo to wchodzę do niej, widząc niezadowolenie malujące się na twarzach biznesmenów. Ignoruję to i przyciskam odpowiednie piętro, a po chwili drzwi zamykając się i maszyna rusza. Za każdym razem, gdy otwiera się przejście wychodzą co najmniej cztery osoby, dlatego na swoje piętro dojechałam w towarzystwie jednej. Wychodzę i kieruję się prosto do swojego gabinetu, z którego zabieram papiery dla Johna.

              Pukam lekko w drewnianą powłokę, a kiedy słyszę krótkie: "proszę", wchodzę do środka, gdzie zastaję mężczyznę wraz z Anabeth za biurkiem. Kobieta ma rozczochrane włosy i rozpięte jedne z pierwszych guzików koszuli, a Johnn czerwony policzek. Zagryzam nerwowo dolną wargę, aby nie otwierać, co chwilę buzi ze zdziwienia jak ryba. Blondynka uśmiecha się zwycięsko i wychodzi z pomieszczenia. Teraz jestem spalona na starcie, ponieważ nie ważne, co powiem o Anabeth to ona na pewno się o tym dowie i dopilnuje, abym pożałowała.            
       - W czym mogę ci pomóc Mia? - pyta,  sprowadzając mnie na ziemię.

       - Przyniosłam papiery na jutro - mówię, kładąc stertę kartek na biurku. 

       - Dziękuję. Proszę, skseruj  jeszcze te - kiwa głową w stronę drugiej stery, a ja niechętnie się zgadzam.



Perspektywa Annabeth 

              Ciemny, obskurny budynek stojący na obrzeżach miasta pozostawia po sobie wiele do życzenia. Otoczony jest jedynie niskim płotem, który całkowicie wystarcza w jego położeniu. Do środka prowadzą czarne, wręcz niewidoczne da przechodniów drzwi. Jedynie stali bywalcy są wstanie je znaleźć.

              Odgarniam swoje długie, blond włosy z twarzy, po czym chwytając torebkę, wychodzę z samochodu. Kieruję się prosto do budynku, aby porozmawiać z Jeffreyem o braku niebieskiego słonika w biurze  Doskonale wiem, że się zdenerwuje, zacznie krzyczeć i nie wiadomo co jeszcze, jednak jest mi potrzebny do zemsty, dlatego jestem gotowa znieść wszystko.

              Wchodzę do nowoczesnego biura Jeffreya, który zawzięcie pracuje przy komputerze, nie zwracając na mnie nawet najmniejszej uwagi. Fukam pod nosem, podnoszę głowę wysoko i patrzę uporczywie na mężczyznę. Jestem pewna, że mnie zauważył, a przynajmniej usłyszał stukot moich szpilek, odbijających się od podłogi. Krzyżuję ręce na piersi, zostawiając wcześniej torebkę na czerwonej kanapie.

        - Czegoś potrzebujesz, Anabeth? - pyta, na co wywracam oczami.

               Czyli, jednak mnie dostrzegłeś.

               - Najlepiej niebieskiego słonika, którego nie było u Johna w biurze - mężczyzna podnosi na mnie wzrok, mrużąc oczy. Widzę, że z zieleni robią się wręcz czarne.

        - Musiałaś źle je przeszukać - cedzi przez zęby, jednak kręcę przecząco głową. 

        - Przeszukałam je kilka razy, nawet wypytałam się o niego Johna, chciał mi go pokazać i sam się zdziwił, że go nie ma - wzdycham. Jeszcze raz analizuję każdy centymetr pomieszczenia, kiedy przypominam sobie o ostatniej sytuacji z Walker. Wydaje mi się, że ona mogła go nieświadomie zabrać. - Chyba, jednak wiem, gdzie jest.

       - Lepiej, żebyś go znalazła - warczy. - Chyba, że nie chcesz pomścić śmierci Franka? - uśmiecha się podle, przez co zagryzam dolną wargę. Doskonale pamiętam moment, w którym do moich drzwi zapukała policja, która chwilę później oznajmiła mi, że Frank zginął w wypadku. Dopiero dalsze poszukiwania autentycznej przyczyny pokazały mi, że zrobił to Tomlinson. To on zabił mojego brata.

       - Jesteś zwykłym chujem.
      - Dzięki, któremu pomścisz brata, a Tomlinson będzie błagał o szybką śmierć.

***

Dziękuję Jesice Evans za sprawdzenie :) 
Zapraszam również na nowego bloga
Zanim Obudzą Się Demony 

3 komentarze:

  1. Świetny :D
    Ja tam wolę, żeby Walker była z Zaynem... jest fajniejszy od Louisa. Przynajmniej... w twojej historii :P
    Trochę powtórzeń jest, nie powiem... Ale i tak o wiele lepiej, jak przed dodaniem jest rozdział sprawdzony :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział ! :)
    Zostałaś nominowana do LA ♥ szczegóły znajdziesz tu ---> http://story-of-my-life-patrycja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń