niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 1 - Home sweet home




"Musisz spróbować stworzyć szczęście wewnątrz siebie. Jeśli nie jesteś szczęśliwy w jakimś miejscu, istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie będziesz szczęśliwy w żadnym miejscu"

~ Ernie Banks

 
               Budzi mnie mocne uderzenie głową w szybę, kiedy kierowca niespodziewanie gwałtownie hamuje. Zdezorientowana podnoszę obolałą część ciała, masując jej tył i klnąc z bólu pod nosem. Napotykam surowe spojrzenie jakiejś starszej kobiety, siedzącej obok mnie, jednak wywracam na to oczami i spoglądam przez szybę, widząc znak z wielkim napisem: „Witamy w Londynie!”. Na sam jego widok, zagryzam mocno dolną wargę, czując jak zaczyna mi krwawić, jednak nie przejmuję się. Teraz jedyne, co zaprząta moją głowę to reakcja rodziców na mój przyjazd. Do tej pory pamiętam jak zadzwoniłam kilka godzin po moim wyjeździe, informując ich, gdzie jestem. Powiedziałam, że wrócę jak tylko pomogę Emily, mojej siostrze ciotecznej, zadomowić się w Nowym Orleanie. Nie przewidziałam tylko tego, że potrwa to całe dwa lata, a ja spotkam tam tyle wspaniałych osób, które sprawiły, że zapomniałam o wszystkim, co stało się w tym zasranym mieście. Przecież po to wyjechałam, prawda?
                Wzdycham, widząc, że za chwilę autokar podjedzie na mój przystanek i będę musiała wyjść, dlatego grzecznie, proszę kobietę, aby się przesunęła, i zdejmuję z półki swoją torbę podróżną, którą po chwili zarzucam na ramię. Kiedy kierowca zatrzymuje się, żegnam się i wychodzę, czując od razu zimny podmuch wiatru. Otulam się bardziej skórzaną kurtką, po czym naciągając kaptur na głowę, idę w stronę domu, modląc się, aby trwało to jak najkrócej. Nigdy nie lubiłam nocnych spacerów, czy powrotów, a już zwłaszcza, kiedy byłam sama. Zawsze bałam się, że ktoś mnie porwie, zgwałci i zostawi w rowie, czy w lesie na pastwę losu.


                Wyciągam telefon z tylnej kieszeni jeansów, zerkając na zegarek, który wskazuję godzinę za dwie pierwszą. Wzdycham, wypominając sobie swoją głupotę. Przecież Louis mógł po mnie przyjechać i zabrać mnie od Daniele, jednak wiem, że bardzo chciał być na tym wyścigu, ponieważ non stop mi o tym mówił i dlatego powiedziałam, że sobie poradzę. Pieprzona duma. Żeby nie to, zapewne grzałabym się już dawno w swoim łóżku, wysłuchując jak Tomlinson jęczy, żeby Zayn nagrał mu cały wyścig.
                 Wypuszczam głośno powietrze z ust, przyspieszając, kiedy słyszę czyjeś kroki. Wiem, że to mężczyzna, gdyż słyszę mocne uderzenia. Wzdrygam się na samą myśl, dlatego przyspieszam jeszcze bardziej, próbując uspokoić walące jak oszalałe serce. Proszę, błagam, nie!
                Nagle czyjeś duże ręce, chwytają mnie w pasie, odwracając, a osobnik wpija mi się w usta zanim zdążę krzyknąć. Przez chwile stoję otumaniała, jednak po chwili poznaję te usta, które tak wspaniale pieszczą moje. Natychmiast odrywam się od osobnika i przykładam mu wściekła z liścia. Tomlinson stoi zdezorientowany ze ściągniętymi brwiami i patrzy na mnie, próbując wyczytać cokolwiek z mojego wyrazu twarzy.
        - Czy ty  jesteś niepoważny? – mówię, wyrzucając ręce w górę, aby dodać chociaż trochę dramatyzmu. – Doskonale wiesz, że się boję i jeszcze mnie straszysz! – dodaję, krzyżując ręce na piersi.

         - M, nie gniewaj się. Chciałem zrobić ci niespodziankę – uśmiechnął się lekko, po czym podszedł do mnie bliżej i położył swoje ręce na mojej talii, nie spuszczając wzroku z moich czu. – Przepraszam – wyszeptał, po czym wpił mi się w usta, powodując, że moje kolana od razu stały się jak z waty.


               
                Potrząsam głową, próbując odgonić od siebie te wspomnienia. Nigdy za nimi nie przepadałam, nienawidziłam wspominać tych wszystkich momentów, za którymi tak tęsknię. Za każdym razem boli tak samo, kiedy przypominam sobie tamtą chwilę. Sekundę, która diametralnie zmieniła moje życie, sprawiając, że w ciągu tych kilku lat, spojrzałam na życie pod innym kątem – szczęśliwszym. Będąc z Louisem musiałam szczególnie na siebie uważać, aby nikt mnie nie porwał, nie zgwałcił, czy nie zabił. Jego tytuł mistrza w nielegalnych wyścigach samochodowych, tytuł szefa najlepszego gangu w całej Wielkiej Brytanii, czy nawet tytuł handlarza narkotykami, sprawiał, że będąc z nim, musiałam uważać nawet na zwykłych ludzi za dnia. Oczywiście na początku w ogóle nie mogłam do tego przywyknąć, próbowałam go zmusić, żeby przestał, jednak po kilku miesiącach dałam sobie z tym spokój i po prostu zaufałam mu bezgranicznie.
                I jak to się dla ciebie skończyło?
                Kiedy dostrzegam dom, moja twarz od razu promienieje i gości na niej szeroki uśmiech szczęścia i ulgi. Cholernie stęskniłam się za tym miejscem, rodzicami i nawet tymi durnymi maltańczykami, które wiecznie załatwiały swoje potrzeby z moim pokoju, co było prawdziwą udręką. Chciałabym wrócić do tych chwil, kiedy wspólnie siadaliśmy do obiadu i śmialiśmy się z naszych kompromitujących sytuacji.
                Nagle zatrzymuje się pod znajomą bramką, która nigdy nie chciała się zamknąć, dlatego też popycham ją lekko i znajduję się na posesji, która nadal ma idealnie przystrzyżony trawnik. Doszło do niego kilku krasnali w czerwonych czapkach i kilka krzewów z czerwonymi różami, za którymi nigdy nie przepadałam, jednak moja matka je wręcz kochała, co zawsze mnie dziwiło. Jak można kochać takie kwiaty? Potrząsając lekko głową, podchodzę do głównych drzwi i przyciskam dzwonek. Przez chwilę słyszę jęki ojca: „Kogo niesie tu o tej porze”, który nie może wydusić z siebie słowa, widząc, że stoją w drzwiach.
        - Mia? To naprawdę ty? – mówi, a ja ze łzami w oczach, wtulam się w staruszka, płacząc jak bóbr. Stęskniłam się za jego perfumami i szlafroczkiem w kawę. – Dorotha! To Mia! To nasza mała Mia! – krzyczy, tuląc mnie do siebie coraz mocniej. – Wróciła! Mia wróciła! – woła, obkręcając się ze mną wokół własnej osi, na co wybucham śmiechem. Po chwili widzę jak po schodach zbiega moja matka, która ściska mnie bardziej niż ojciec i zaczyna płakać razem ze mną.
        - Tak tęskniłam, tak cholernie tęskniłam, skarbie – wyszeptała, głaszcząc moje włosy. – Tak się cieszę, że wróciłaś – uśmiecha się lekko w moją stronę, po czym zaczyna opowiadać jak się zmieniłam, czego najbardziej w niej nie lubiłam. Zawsze mówiła, co jej się we mnie podoba i czego we mnie nienawidziła. Tym razem są same komplementy, na co uśmiecham się szerzej niż zwykle.


               
                Siedzę w kuchni, trzymając w dłoniach swój ulubiony, czarny kubek z białym bałwanem, w którym znajduje się świeżo zaparzona kawa. Co chwilę przykładam przedmiot do warg, aby zamoczyć je w gorącym napoju, który formuje na moich ustach szeroki uśmiech. Odkąd pamiętam uwielbiałam kawę z samego rana, a zwłaszcza jej zapach i smak. Jest po prostu niesamowita!
        - Mia, nawet nie wiesz jak się cieszę, widząc cię z powrotem w domu –wzdycha matka, patrząc na mnie z uśmiechem na twarzy. Widzę jej szczęśliwe oczy, w których mogłabym przysiąc, że tańczą małe iskierki. – Jak tam u Emily? – zmienia temat za co jestem jej wdzięczna w duchu. Całą wczorajszą noc wysłuchiwałam jak szczęśliwi są moi rodzice. Oczywiście nie obyło się bez szlabanu za nagły wyjazd i niepoinformowanie ich wcześniej.
        - W porządku. Znalazła naprawdę fajne mieszkanie… Pamiętasz te, co kiedyś oglądałyśmy razem z ciotką Margaret? – kiwa twierdząco głową. – Jej przebija nawet ten! Jest ogromny, nowoczesny i co najważniejsze – ma wspaniały widok na Nowy Orlean! Rękę dałabym sobie uciąć, gdybym mogła tam zamieszkać – uśmiecham się, wzdychając. – Ale cieszę się, że wróciłam. Co prawda planowałam wrócić wcześniej, jednak Emily nie chciała mnie puścić, a wiesz jaka ona jest przekonująca – słyszę śmiech ojca, który wchodzi właśnie do kuchni, ubrany jak zwykle w czarny garnitur, białą koszulę i krawat w czerwone kroki, które wywołują u mnie chichot. Doskonale pamiętam jak kiedyś potrafił ubrać się w zielona bluzkę, pomarańczowe spodenki i żółte skarpetki do kolan.

         - Mia, zaraz wychodzimy – mówi po chwili mama, na co kiwam twierdząco głową. –
Gdyby się coś działo dzwoń. A może zadzwonisz do Daniel, aby ci potowarzyszyła? Dawno się nie widziałyście, na pewno się stęskniłyście za sobą – proponuje, a ja czuję jak mój żołądek kurczy się. Wymuszam uśmiech i kiwam twierdząco głową, mówiąc że przemyślę jej propozycję, po czym dopijam swój gorący napój i odstawiam go do zlewu.
        - Pójdę spytać się Johnna, czy mogę wrócić do pracy w firmie jak asystentka asystentki asystenta – mówię pod nosem, wzdychając. Mam nadzieję, że mężczyzna znowu mnie przyjmie, mimo że zrugałam jego syna na oczach całej szkoły, kiedy zapędził się za daleko z naszym „związkiem”. Nigdy nie mogę zrozumieć tego, dlaczego się na to zgodziłam. Dlaczego zgodziłam się być z największym dupkiem na świecie? Ah, tak. Piętnastolatka – przeciętna z siedemnastoletnim mistrzem nielegalnych wyścigów i wicemistrzem mieszanych sztuk walki o wspaniałym ciele i idealnej twarzy. Tak, to był ten powód. Jeden, jedyny.
        - Mia, wychodzimy! Jakby coś się stało, dzwoń! – krzyczy mama, po czym słyszę trzask zamykanych drzwi, które powodują u mnie ulgę. Wywracam oczami na to uczucie, po czym odpycham się od blatu kuchennego i idę prosto do swojego pokoju.



                Wdech i wydech. Wdech i wydech. Zapamiętaj to, Mia.
                Przymknęłam na chwilę oczy, po czym złożyłam ręce jak do modlitwy, którą zaczęłam odmawiać. Wyrecytowałam ją chyba w każdym możliwym języku jaki tylko znałam.
                Nie oszukujmy się. Płynnie znam tylko trzy języki.
                Wywracam oczami na swoją uwagę, po czym otwierając oczy dostrzegam, gapiących się na mnie ludzi, co powoduje na mojej twarzy zawstydzenie. Moje policzki przyjmują kolor buraka, a ja osobiście mam zamiar zapaść się pod ziemię. Kto nie zrobiłby tego na moim miejscu? Stoję ze złożonymi rękoma i zamkniętymi oczami przed jedną z najlepszych firm w mieście, modląc się, aby ponownie przyjęli mnie do pracy. Właśnie. Zażenowana, kieruję się szybko w stronę wejścia, na którego widok mnie mdli.
                Dostrzegam jak wiele zmieniło się tu w ciągu tych dwóch lat. Z pewnością firma bardzo się unowocześniła, a zamiast ciężkich kolorów takich jak czerwień, czy niebieski, zostały te lekkie i przyjemne dla oka. Brąz, biel i beż to odcienie przeważające w głównym pomieszczeniu. Naprzeciwko stoi lada, a po obu bokach kanapy ze stolikami i kilka magazynów. Są również automaty i toalety. Widzę dużą ilość osób, a wśród nich dostrzegam znajomą twarz, Marge – zapewne teraz dwudziesto czteroletniej kobiety o brązowych włosach, które kiedyś sięgały jej do bioder, dzisiaj lekko za ramiona. Jej twarz wygładziła się i wystarczy jej lekki makijaż, aby uwydatnić swoje piękno. Również jej gust się zmienił. Z długich sukni i spódnic, zmieniła na krótkie ubrania przed kolano, które nie ukazują zbyt wiele. Z uśmiechem, kieruję się w jej stronę. Siedzi za ladą, przeglądając coś w komputerze, kiedy się do mnie odzywa.

         - Firma McCarthy Development, w czym mogę służyć? – mówi obojętnym tonem, opierając się wygodniej na krześle.
        -Chciałabym dostać własnego jednorożca i może górę lodów czekoladowych – odpowiadam poważnie, a po chwili wybucham śmiechem, kiedy dziewczyna odpowiada: „Za chwile się tym zajmę”. Dopiero później podnosi głowę i nie wierzy własnym zmysłom. Z jej ust wydobywa się wiązanka przekleństw, przez co ludzie patrzą na nas zdziwieni, jednak nie przejmujemy się tym, wpadając sobie w ramiona.
        - Gdzieś ty się podziewała? – krzyczy, oglądając mnie od góry do dołu. – Wydoroślałaś i stałaś się kobietą – mówi zadowolona, a ja wzdycham, wspominając rozmowę z matką.
        - Wyjechałam do Emily – odpowiadam krótko, uśmiechając się lekko. – Wyglądasz o wiele lepiej niż kiedy widziałam cię te dwa lata temu…
        - Panienko Adams, mogę wiedzieć co się stało? – słyszymy znajomy głos właściciela, który podchodzi do nas chwilę później. – Dzień dobry, mogę w czymś pomóc? – pyta się, zwracając się do mnie.
        - Witam, panie McCarthy. To ja, Mia Walker – uśmiecham się, widząc jego zaskoczoną minę, która po chwili zamienia się w zadowolenie.
        - Chce pani wrócić? – pyta się prosto z mostu, a ja wzruszam ramionami, twierdząc. – Pomyślmy. Zrugała pani mojego syna na oczach całej szkoły, zniszczyła pani trzy drukarki podczas tygodnia stażu, zalała pani umowę, która mogła przenieść naszą firmę na wyższy poziom i zniknęła pani nagle nie informując o tym nikogo – z każdym wypowiadanym przez niego słowem mam ogromne wątpliwości, co do tego, czy mnie przyjmie, jednak Margaret ściska mnie za rękę, dodając mi otuchy. Patrzę na niego, widząc jak się zastanawia. Przez chwilę na mnie patrzy, po czym wybucha śmiechem. – Oczywiście, że przyjmuję cię z powrotem.
Witaj w McCarthy Development!

***

Od Autorki: Witam wszystkich na blogu :) Doskonale zdaję sobie sprawę z tego iż ustawiłam złe daty i dlatego rozdział pojawił się w lekko opóźnionym terminie. Obiecuję, że więcej się to nie zdarzy! Postaram się również jakimś cudem wstawić więcej obrazków - jak na złość przesuwają się do przodu i nie chcą zjechać! To przez nie między innymi przedłużyło się dodanie tego rozdziału! Wracając, mam nadzieję, że podoba Wam się to, co tam na skrobałam :) Mam nadzieję, że również skomentujecie! To naprawdę motywuje!
Mrs. Tomlinson

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Niestety nie mam czasu na specjalne wywody dotyczące treści, ale chciałam, żebyś wiedziała, że przeczytałam ;) Podoba mi się w każdym razie i do następnego :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę podoba mi się ta historia ! Wiem, że to dopiero początek, ale jakoś mam dobre przeczucie, że będzie to naprawdę coś.Jest taka świeża, inna i no po prostu ahh ! Masz talent dziewczyno !
    Uwielbiam Mia'e ! Po prostu ją kocham i nie mogę się doczekać co będzie dalej!
    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko, uwielbiam twój styl pisania. Bardzo szybko i lekko czyta się to, co "naskrobałaś" i na prawdę sprawia to przyjemność :)
    Podziwiam Mia 'e za to, że odważyła się wrócić do Londynu. Nie wiem, czy sama zdecydowałabym się na takie coś tylko po dwóch latach od tego, co zrobił jej Louis. Swoją drogą kutas z niego...

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę zaimponowała mi Mia! Ja nie wiem co bym zrobiła będąc nią. Louis ... kurcze strasznie go uwielbiam jako Lou z 1D, ale tutaj coś czuje, że raczej się kurcze nie polubimy :) Rozdział genialny. Przyjemnie się czytało x
    http://cloudfanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń